Stało się! A jednak nie zdążą. Jeszcze nigdy opóźnienia prac (lub celowe decyzje) po stronie kilku urzędników rządowych nie przyniosły tak wiele, tak wielu. Dla banków oraz ludzi, którzy powierzyli im swoje oszczędności to zdecydowanie dobre wieści. Ale ucierpi na tym budżet państwa, na który przecież wszyscy się składamy.
Tak można skomentować opublikowane wczoraj informacje prasowe mówiące o tym, że Ministerstwo Finansów wbrew wcześniejszym zapowiedziom nie zdąży przygotować projektu zmian w ordynacji podatkowej, które spowodowałyby zniknięcie tzw. lokat antybelkowych. Zmiany te miały sprawić, że po stronie wpływów do budżetu państwa od 1 stycznia 2012 roku dodatkowo pojawiałoby się około 380 mln zł rocznie.
Tyle więcej zostanie (inna sprawa: na jak długo?) w kieszeniach oszczędzających. Rzeczniczka ministerstwa poinformowała też, że – jak na razie – zrezygnowano z wprowadzenia podatku bankowego. Tym sposobem banki zachowają rocznie między 500 a 700 mln zł.
Ale być może, to nie opieszałość urzędników tego resortu stała się podstawą do ogłoszenia takich komunikatów. Logika kampanii przedwyborczej podpowiada, że na kilka miesięcy przez wyborami nie należy wyrządzać szkody (także finansowej) szerokim rzeszom ludzi.
Najprawdopodobniej uznano, że jest niewielkie prawdopodobieństwo, aby zmiany uchwalić jeszcze w tej kadencji. Jeśli jednak krajobraz polityczny nie zmieni się znacząco po wyborach, zapewne tematy uszczelnienia podatku od zysków kapitałowych oraz podatku bankowego powrócą.
Luki w prawie źródłem zysku
Przypomnijmy, czym są owe
lokaty antybelkowe. Są to depozyty, których konstrukcja pozwala na uniknięcie podatku od zysków kapitałowych (zwanego podatkiem Belki - od nazwiska ministra finansów, za czasów którego go wprowadzono). Nieprzypadkowo aktualnie niemal wszystkie najlepsze lokaty to produkty z dzienną kapitalizacją odsetek.
Źródłem większych zysków z takich depozytów jest luka prawna w stosownych zapisach regulujących naliczanie podatku. Wynosi on 19 proc., ale sposób jego kalkulacji nie jest prosty. Zysk, który wypracowana lokata zaokrągla się do pełnej kwoty w złotych i dopiero od tej sumy wylicza się 19 proc. Uzyskaną kwotę ponownie zaokrągla się do pełnej kwoty złotych. A że matematyki się nie oszuka, to od zysków w kwocie najwyżej 2,49 zł po zaokrągleniu (czyli do 2 zł), naliczeniu podatku (w kwocie 0,38 zł) i ponownym zaokrągleniu podatek wynosił 0 zł.
- Gdy odkryto tę lukę, zaczęto główkować, jak ją wykorzystać. I tak powstały lokaty jednodniowe oraz te z dzienną kapitalizacją. Zyski są nań naliczane codziennie, miast tylko raz - na koniec okresu zdeponowania odsetek, jak dzieje się na tradycyjnych lokatach. Czyli niejako jednorazowe naliczanie profitów zostało rozbite na każdy dzień trwania lokaty. W tej sposób zamiast jednej wysokiej kwoty odsetek (od której pobrany zostałby podatek) zarabia się codziennie po trochu, ale tak aby nie przekroczyć tej „magicznej” granicy 2,49 zł – tłumaczy Mikołaj Fidziński, analityk finansowy Comperia.pl
Tę swoistą dziurę w ustawie rząd chciał wreszcie po kilku latach załatać. Z jednej strony, miał rację, gdyż nieudane przepisy prawa należy zmieniać. Był to bowiem niezamierzony błąd ustawodawcy, który bankowcy i oszczędzający w ten sposób skrupulatnie wykorzystywali. Z drugiej zaś - koniec opłacalności lokat z dzienną kapitalizacją byłby ciosem dla Polaków, którzy masowo decydują się na te depozyty.
Warto jeszcze dodać, że w ostatnich tygodniach mieliśmy do czynienia z wysypem takich propozycji – niektóre banki wręcz prześcigały się w podnoszeniu oprocentowania lokat, które jeszcze w tym roku miały przynieść większe zyski oszczędzającym na nich. Co więcej za podażą na takie produkty, najwyraźniej podążył popyt.
Jak wynika z najnowszego monitora bankowego (PENGAB 07/2011) w segmencie klientów indywidualnych zainteresowanie terminowymi depozytami złotowymi (głównie lokatami terminowymi) wzrosło. Odłożenie w czasie terminu wprowadzenia korekty prawnej w tej materii sprawi, że w najbliższej przyszłości trend ten osłabi się.
A co ze spreadami?
Jednocześnie parlamentarzyści rozpatrują projekty zmian w prawie dotyczące zmniejszenia obciążenia finansowego części polskich kredytobiorców. Mowa oczywiście o tych, którzy przed laty zadłużyli się we frankach szwajcarskich, a którzy ostatnimi czasy wprawiani są w osłupienie i nerwowość w związku z wysokim kursem szwajcarskiej waluty. Dla nich kluczowe będą decyzje posłów w sprawie spreadów, czyli – jak to ujął Tomasz Tomczykiewicz (szef klubu parlamentarnego Platformy Obywatelskiej) „łupienia Polaków przez banki".
Jak donoszą media, sejmowa komisja finansów przyjęła wczoraj projekt ustawy, zgodnie z którym będzie można spłacać raty kredytów walutowych, bezpośrednio w walucie, do której kredyt jest denominowany. Zbędne też będzie podpisywanie stosownego aneksu do umowy kredytowej, regulującego sposób spłaty takiego kredytu. Dzięki ustawodawcy każdy taki kredytobiorca dodatkowo zaoszczędzi od kilkudziesięciu do nawet kilkuset zł.
Warto zauważyć, że sytuacja finansowa niespełna 700 tys. osób posiadających kredyty walutowe w walucie Helwetów stała się przedmiotem – wpierw zainteresowania mediów, a następnie – politycznej rozgrywki. Aktywność obu środowisk jest rezultatem zbliżających się wyborów parlamentarnych i trwającej już od jakiegoś czasu kampanii wyborczej.
Z jednej strony – to bardzo dobrze, że szanowni panowie posłowie i panie posłanki, którzy przez długie miesiące przekrzykiwali się głównie w sejmowych ławach i uśmiechali się do kamer (tudzież tygodniami opłakiwali tragicznie zmarłych kolegów), dopiero teraz wzięli się za rozwiązywanie realnych problemów Polaków. Szkoda tylko, że spieszą z odsieczą tym kredytobiorcom, których sytuacja jest względnie dobra.
Mimo wzrostu rat dla „frankowiczów”, prawdziwą bolączką ekonomiczną naszych rodaków jest fakt, że coraz więcej gospodarstw domowych ma problemy ze spłacaniem zaciągniętych w bankach zobowiązań. Podstawą do takiego wniosku są dane Narodowego Banku Polskiego – niezależnego przecież banku centralnego.
W związku z tym pytanie, które należałoby postawić politykom (oraz obserwujących i komentujących ich działania dziennikarzom) brzmi: czy w i jaki sposób zamierzają pomóc niemałej części polskich kredytobiorców, którzy mają problemy z ich spłacaniem?
Paweł Puchalski
Comperia.pl