W Polsce nastała moda na płatności zbliżeniowe. Co kwartał w portfelach Polaków pojawia się ponad milion nowych kart zbliżeniowych. Bardzo podoba się nam możliwość realizacji transakcji tylko poprzez przybliżenie karty. To takie nowoczesne. Banki idą z tym trendem i oferują już nie tylko zbliżeniowe karty, ale także breloki czy naklejki. Są jednak osoby, które nowej technologii się boją. Czy słusznie?
Rynek mikropłatności rozwija się w Polsce w zawrotnym tempie. Jak wynika z danych Związku Banków Polskich, na koniec II kwartału br. banki wydały w sumie 5,9 mln kart zbliżeniowych. Tymczasem pół roku później, czyli na koniec roku, będzie ich według szacunków ZBP już ok. 8,5 mln. Rośnie także liczba terminali obsługujących płatności zbliżeniowe. W II kwartale br. ich liczba wzrosła o 25 proc. i na koniec czerwca wyniosła ok. 25 tys. Przez następne niemal pół roku zapewne nastąpił kilkudziesięcioprocentowy wzrost liczby tych urządzeń w polskich sklepach.
Czym można się zbliżyć do czytnika?
Czym są karty zbliżeniowe? To normalne karty debetowe (te z organizacji Visa nazywają się PayWave, natomiast od MasterCard - PayPass), ale posiadające dodatkową funkcjonalność – transakcje w kwocie do 50 zł wykonuje się jedynie przez zbliżenie „plastiku” do czytnika. Dopiero transakcje na wyższą kwotę należy potwierdzić kodem PIN. Nic dziwnego, że taka możliwość spodobała się klientom oraz bankom. Aktualnie karty zbliżeniowe (debetowe i kredytowe) są już w ofertach banków na porządku dziennym. Żeby nie było wątpliwości - koszty wydania czy obsługi takich kart nie są wyższe niż „standardowych”, które kasjer w sklepie musi przyciągnąć przez czytnik.
Banki nie poprzestały jednak na tym pierwszym kroku rewolucji w mikropłatnościach. Niektóre z nich wprowadziły do swoich ofert także inne przedmioty, które posiadają funkcjonalność zbliżeniową. mBank wydaje MasterCard Debit Brelok PayPass (powszechnie zwany mPykaczem), czyli kartę zbliżeniową w formie breloczka. W ofercie ING Banku Śląskiego jest z kolei Zbliżak, tj. naklejka z funkcjonalnością karty zbliżeniowej, którą można przykleić choćby na swoim telefonie komórkowym. Podobny gadżet oferuje też m.in. Bank Zachodni WBK, Citi Handlowy, czy Polbank, a inne (choćby MultiBank) proponowały takie naklejki w ramach promocji.
Tak naprawdę możliwości są jednak nieograniczone. Funkcjonalność zbliżeniową można „ukryć” choćby w zegarku, naklejkę można nakleić właściwie wszędzie. Niestety, takie nośniki zbliżeniowe nie zawsze są tanie. Za wydanie mPykacza mBank każe sobie zapłacić 39 zł (z tej opłaty zwolnieni są studenci w wieku 18-26 lat, którzy założą eKONTO). Aby otrzymać Zbliżaka od ING Banku Śląskiego, trzeba wyłożyć 30 zł. Naklejka w Citi Handlowym kosztuje w przypadku najtańszych rachunków 2 zł miesięcznie, a w BZ WBK - 3 zł na miesiąc. Może nie są to stosunkowo duże sumy, ale warto przed zdecydowaniem się na taki nośnik dobrze się zastanowić, czy jest on naprawdę potrzebny. Choć z pewnością jest efektowny, to może być jedynie uzupełnieniem, a nie substytutem karty debetowej (choćby przy bankomacie).
Czy zbliżenie jest bezpieczne?
Choć liczba wydanych kart zbliżeniowych rośnie bardzo szybko, wciąż istnieje grono Polaków z rezerwą podchodzących do tych „plastików”. Istotnie, nie jest dużym kłopotem znaleźć kilka wad kart zbliżeniowych, czy zagrożeń związanych z ich użytkowaniem.
Wśród wad można wymienić choćby to, że nie znajdziemy specjalnych czytników we wszystkich sklepach czy punktach usługowych. W dodatku może się okazać, że dany punkt akceptuje jedynie kartę Visa payWave, albo tylko MasterCard PayPass. Jednak liczba miejsc, gdzie klient bez problemu kartą zbliżeniową zapłaci, stale i szybko rośnie. W niektórych automatach można już kupić sobie puszkę napoju gazowanego nie wrzucając monety, ale przybliżając kartę debetową.
Dużo większym kłopotem jest bezpieczeństwo posiadacza karty. Zgubi się kartę, a znalazca narobi sobie zakupów w kilku sklepach na rachunek jej właściciela. Banki narzucają co prawda najczęściej limit np. 5 transakcji kartą bez weryfikacji PIN-u dziennie oraz obiecują uznanie każdej reklamacji, niemniej sama wizja złodzieja, który bez żadnych problemów i podejrzeń sprzedawcy wydaje nasze pieniądze, nie jest miła.
Eksperci w zakresie kart płatniczych wymieniają też inne zastrzeżenia co do bezpieczeństwa „zbliżeniówek”. Z takich kart można sczytywać nielegalnie dane użytkownika (łakomy kąsek dla niektórych firm), a teoretycznie jest też możliwe skopiowanie ciągu sygnału radiowego przesyłanego między kartą a czytnikiem i zapisanie go na innej karcie. Da się też zamontować nielegalnie czytniki w zatłoczonych miejscach tak, aby z kart osób, które zbliżą się do czytnika, były pobierane pieniądze.
Spotkać się można także z argumentami krytyków, którzy boją się, że przechodząc obok czytnika przypadkowo zostanie im z karty pobrana kwota za zakupy kogoś innego. Teoretycznie można sobie taką sytuację wyobrazić, ale jest ona bardzo mało prawdopodobna, bo kartę należy do czytnika zbliżyć na niewielką odległość (podręcznikowo – ok. 4 cm). Niemniej jednak nie do końca zrozumiałe jest to, że niektóre banki nie pozostawiają wyboru swoim klientom i po prostu uniemożliwiają użytkowania „standardowych” kart, w zamian oferując zbliżeniowe. Z badań TNS Pentor wynika, że niemal co 3 respondent korzysta z karty PayPass czy PayWave, bo nie ma innego wyjścia.
Autor: Mikołaj Fidziński
Comperia.pl