Sejm znowelizował ustawę o kredycie konsumenckim. Wprowadza ona do polskiego prawodawstwa wymogi unijne, szczególnie mocno akcentujące konieczność rzetelnego poinformowania kredytobiorców o wszystkim, co ich czeka. Ale to nie jedyne zmiany.
Kawał dobrej roboty
W ubiegłym tygodniu posłowie jednogłośnie poparli pewną ustawę. Bez przepychanek, wyzwisk, chamstwa. Czyżby głosowali nad podwyżką swoich płac? Otóż NIE – Sejm uchwalił nowelizację ustawy o kredycie konsumenckim. Jej zapisy brzmią w polskich warunkach jak bajka – szczegółowy wykaz wszystkich kosztów, wyjaśnienie wszelkich zapisów umowy, wydłużenie do 14 dni okresu, w którym można odstąpić od umowy kredytowej bez podania przyczyny. Czyżby wreszcie Polska znalazła się w Europie?
Na pewno tak – w tym sensie, że nowelizację ustawy wymusił fakt członkostwa naszego kraju w Unii Europejskiej. Musimy stopniowo dostosowywać nasze zapisy prawne do tych obowiązujących we wspólnocie.
Nie ulega jednak wątpliwości, że nowa ustawa o kredycie konsumenckim (głównie dotycząca kredytów i pożyczek gotówkowych, choć niektóre zapisy odnoszą się też np. do kredytów w koncie, kredytów hipotecznych itp.) to zdecydowane wyciągnięcie pomocnej ręki do kredytobiorców. Nader rzadko pojawia się powód, aby tak pozytywnie ocenić pracę legislatorów, ale tym razem trzeba to wyrazić dosadnie.
Z punktu widzenia bezpieczeństwa i przejrzystości zasad udzielania kredytów posłowie „odwalili kawał dobrej roboty”. Z drugiej strony – nie wszystkie zmiany przypadną z pewnością do gustu kredytobiorcom. Ale na czym one właściwie polegają?
Nowy formularz i dwa tygodnie na rezygnację
Przede wszystkim – z 10 do 14 dni wydłużony został termin odstąpienia od umowy kredytowej bez podania przyczyny. Co to oznacza w praktyce? Po prostu – po podpisaniu umowy kredytowej będziemy mieli o 4 dni więcej niż obecnie na rezygnację z pożyczki. Przysłowiową łyżką dziegciu w beczce miodu może być jednak regulacja, iż w przypadku zerwania umowy, za tych kilka lub kilkanaście dni, gdy to pieniądze „leżały” na koncie „chwilowego” kredytobiorcy, zostaną naliczone odsetki.
Dziś klienci banków zwracają jedynie kapitał. Komisja Nadzoru Finansowego chwali znowelizowany zapis. Widzi w nim widząc w nim nadzieję na to, że Polacy – mając więcej czasu na wnikliwe zapoznanie się z warunkami kredytowania - będą ostrożniejsi w podejmowaniu decyzji o ewentualnym zadłużaniu się.
Ale nie jest tylko to ma przynieść oczekiwany skutek w postaci zwiększenia bezpieczeństwa polskich kredytobiorców. Temu ma służyć przede wszystkim wprowadzenie Europejskiego Ujednoliconego Formularza Kredytowego. Otrzyma go każdy kredytobiorca i będzie go musiał przeczytać. Znajdą się w nim wszystkie szczegóły zaciąganego zobowiązania, a więc m.in. wysokość oprocentowania, wyszczególnione wszystkie koszty pożyczki, całkowita kwota do spłaty, wymagane zabezpieczenia, ubezpieczenia, zasady i terminy spłaty.
Taki dokument sprawi, że oferty kredytowe będą bardziej przejrzyste, i łatwiejsze do porównania. A mowa nie tylko o propozycjach kredytodawców polskich, ale o wszystkich działających na obszarze UE. Europejski Ujednolicony Formularz Kredytowy będzie miał identyczną strukturę niezależnie od kraju wspólnoty. A to oznacza, że drzwi do uzyskania kredytu w innych państwach zostaną dla Polaków otwarte szerzej. Comperia, już od 3 lat specjalizująca się w porównywaniu produktów bankowych (także kredytów gotówkowych), jest jak najbardziej za tymi zmianami. Zależy nam, aby nasi czytelnicy mogli w jednym miejscu znaleźć ranking najkorzystniejszych dla siebie ofert, zarówno tych związanych z pożyczaniem pieniędzy bankom, jak i z zaciąganiem w nich kredytów.
Bardziej przejrzyste mają być nie tylko umowy z bankami, ale też reklamy zachęcające do brania kredytów. „W sposób jednoznaczny, zrozumiały i widoczny” trzeba będzie zawrzeć w reklamie dane o całkowitej kwocie kredytu, rzeczywistej rocznej stopie oprocentowania czy poszczególnych opłatach składających się na całkowity koszt kredytu. Naiwnym zdaje się być jednak oczekiwanie, iż po wejściu nowych zasad w życie informacja będzie naprawdę rzetelna. Wszak już teraz obowiązkiem kredytodawcy jest zamieszczenie w przekazie reklamowym rzeczywistej stopy oprocentowania kredytu, a jednak mało kto ją dostrzega.
Aby ją dostrzec – na ogół potrzeba silnego powiększenia lub kilkukrotnego obejrzenia spotu reklamowego. Wielką i dobrze widoczną z daleka czcionką zapisuje się cyfry mówiące o zaskakująco niskim oprocentowaniu, dostępnym dla wąskiej grupy najlepszych klientów, którzy spełnią ponadto szereg warunków. Należy wątpić, czy słowa ustawy o „widocznym sposobie” prezentacji kluczowych informacji, wykluczą dotychczasowe praktyki. Tym bardziej, że do zaciągania kredytów coraz częściej namawiają celebryci – a z ich ust i mowy ciała masowy odbiorca dowiaduje się tylko tego, czego życzą sobie bankowcy. Podkreślane i zachwalane są rzekome „korzyści”, o reszcie ważnych faktów milczy się.
Zmian ciąg dalszy
Aby dostosować prawo polskie do uregulowań unijnych, maksymalna wysokość kredytu konsumenckiego wzrośnie do 75 tys. euro. To kwota ponad trzykrotnie wyższa aniżeli ta, o której mówią dotychczasowe zasady – czyli 80 tys. zł.
I jeszcze jeden ciekawy przepis. Otóż nowe zasady nałożą na kredytodawcę obowiązek uzasadnienia odmownej decyzji dotyczącej pożyczenia klientowi funduszy. Klient, który zostanie „odprawiony z kwitkiem”, faktycznie go otrzyma. W ten sposób dowie się, z czego wynika jego niewystarczająca wiarygodność w oczach instytucji finansowej.
Nie wszystkie nowe reguły mają szanse spotkać się z aprobatą szerokiej części społeczeństwa. Przestanie obowiązywać chociażby limit 5 proc. łącznych prowizji, opłat i innych kosztów związanych z kredytem. Jak wynika z wyjaśnień przedstawicielki Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, z jednej strony taki pułap okaże się zbędny, gdyż potencjalny kredytobiorca będzie miał wszystkie dane podane „jak na tacy”. Oczywiście będzie się musiał nauczyć je czytać, aby przypadkiem nie skonsumować czegoś, co „odbije mu się czkawką”.
Za niekorzystne należy uznać także fakt, iż znowelizowana ustawa umożliwi pożyczkodawcom pobieranie opłaty za wcześniejszą spłatę kredytu. Nie zawsze jednak będzie im przysługiwało do tego prawo, a ponadto banki nie będą mogły dowolnie ustalać jej wysokości. Ustawa mówi bowiem wyraźnie, że w umowie kredytodawca może zastrzec sobie prowizję za spłatę kredytu przed terminem tylko wtedy, jeśli spełnione będą dwa warunki. Po pierwsze, musi to być kredyt o stałym oprocentowaniu, a po drugie jeśli kwota spłacana przed terminem w ciągu roku trzykrotnie przekroczy wysokość przeciętnego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw (dane te publikuje w „Monitorze Polskim” prezes GUS).
Dodatkowo, jeśli spłata kredytu nastąpi wcześniej aniżeli przed upływem roku od daty zapisanej w umowie, prowizja będzie mogła wynieść najwyżej 1 proc. spłacanej części kredytu. Jeżeli natomiast, klient spłaci pożyczkę np. na pół roku przed terminem, rekompensata dla banku wyniesie zaledwie 0,5 proc. spłacanej części kwoty. Z ustawy wynika też, że taka prowizja nie będzie mogła przekroczyć poziomu wysokości odsetek, które byłyby naliczone między przedterminową spłatą kredytu a uzgodnionym terminem.
Przeciw lichwiarzom
Klientów, którzy nie mogą zapożyczać się w bankach, a czynią to w instytucjach parabankowych, z pewności zmartwi fakt, że trudniej im będzie pożyczyć pieniądze. Oni również będą musieli się poddać czynnościom mającym na celu zbadanie ich zdolności kredytowej. Ale jest i druga strona medalu – parabanki łatwo nie odpuszczą, i można oczekiwać, że szybko znajdą jakąś furtkę, aby tylko nie ucierpiała na nowych regułach ich akcja pożyczkowa.
Istotną nowością, jest to, że nowa ustawa obejmuje wszystkich pożyczkodawców, a nie tylko banki. Ustawodawcy zależy, aby ludzie nie wpadali tak łatwo w ręce lichwiarzy, którzy prowadzą działalność gospodarczą w zgodzie z obowiązującym prawem. Jeżeli klient udowodni, że został wprowadzony w błąd przez dowolną instytucję, która udzieliła mu pożyczki, dług będzie mógł spłacić... bez odsetek.
Kiedy ustawa wejdzie w życie – tego nie wiadomo. Teraz będzie ona omawiana w Senacie, a jeśli i tam zostanie zaaprobowana, trafi na biurko Prezydenta. Cała ta ścieżka wydaje się być jednak tylko formalnością, tym bardziej że, jak zaznaczyliśmy, dokument nie jest legislacyjnym „widzimisię”, ale unijnym nakazem. Ma swoje lepsze i gorsze strony, ale, co tu ukrywać, nawet najdoskonalsze uregulowania prawne nie zastąpią roztropności przy zadłużaniu się i nie zdejmą z ludzi obowiązku myślenia o konsekwencjach finansowych swoich czynów.
Mikołaj Fidziński
Comperia.pl