Już od dłuższego czasu banki narzucają swoisty „dyktat zbliżeniowy” w postaci kart płatniczych wydawanych zarówno nowym klientom, jak i tym, których plastikowe pieniądze zbliżają się do końca daty ważności. Dlaczego dyktat? – Bo niezwykle trudno otrzymać nowa kartę płatniczą pozbawioną opcji płatności zbliżeniowej. Comperia.pl podpowiada, jak obchodzić się z takimi „prezentami” od banków.
Banki zmuszają swoich klientów do posługiwania się kartami z wbudowanym układem umożliwiającym płatności zbliżeniowe. Polska jest dla banków największym polem doświadczalnym Europy w tej dziedzinie. Do tej pory wydano u nas ponad 8 mln kart zbliżeniowych.
Jak to działa?
W plastik jest wtopiona mikro antena połączona z chipem, na którym zawarte są dane. W momencie zbliżenia karty, czytnik na zasadzie indukcji uruchamia antenę i odbiera poprzez fale radiowe zapisane na układzie scalonym dane.
Czy to bezpieczne?
Niestety, nie do końca. Klasyczne transakcje w terminalach, jeżeli opiewają na kwoty do 50 zł, nie wymagają żadnej weryfikacji, czy zabezpieczenia. Nie trzeba bowiem podawać ani numeru PIN, ani składać podpisu na potwierdzeniu transakcji. Wystarczy zbliżyć kartę do czytnika i już zapłaciliśmy za nasze zakupy.
50 zł to nie jest astronomiczna kwota. Jednakowoż kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt takich operacji może dotkliwie nadszarpnąć domowy budżet.
Jednakże największym ryzykiem jest to, że banki, chcąc przyspieszyć proces związany z transakcją, wiele operacji autoryzują w trybie offline (czyli w ogóle nie łącząc się z macierzystym bankiem), nie sprawdzając, ile transakcji w ciągu dnia zostało wykonanych, ani czy na koncie są wystarczające środki. Co gorsza, często w tej sytuacji nie uwzględnia ewentualnych reklamacji, gdyż uważają, że znajomość salda to jest obowiązek klienta.
Jak się chronić?
Jeżeli bank nie chce współpracować i wydać tradycyjnej karty nie-zbliżeniowej, a jego oferta odpowiada nam pod każdym innym względem, wówczas możemy o bezpieczeństwo naszych pieniędzy zatroszczyć się sami.
Można choćby – nosząc kartę na co dzień – owinąć ją w folię aluminiową, dzięki czemu zrobimy a’la Klatkę Faradaya i haker z czytnikiem w metrze nie będzie w stanie sczytać naszej karty.
Można też nabyć odpowiednie etui, które działa na podobnej do folii zasadzie i skutecznie ochroni informacje zapisane na plastiku.
Innym sposobem ochrony pieniędzy jest ustanowienie dziennych limitów transakcji zbliżeniowych. Niektóre banki wprowadzają je odgórnie, np. tylko 3 transakcje dotykowe dziennie, w pozostałych możemy zrobić to sami.
Niestety, limity nie rozwiążą problemu w sytuacji, w której transakcje są autoryzowane w trybie offline, ponieważ bank i tak nie sprawdzi, czy nie przekroczyliśmy ustalonej liczby transakcji. W takiej sytuacji opcją jest wykupienie ubezpieczenia od nieautoryzowanych transakcji, które znosi udział własny klienta w szkodzie (150 euro).
A gdy karta zostanie skradziona?
Jeżeli zorientujemy się, że karta zbliżeniowa zniknęła z naszego portfela, pierwszym naszym ruchem powinno być jak najszybsze jej zastrzeżenie. Im szybciej to zrobimy, tym mniej czasu damy naciągaczowi na dokonywanie szeregu transakcji naszym plastikiem.
Rozliczenia bezgotówkowe przyjmują i będą przyjmować coraz to nowe formy. Nie zawsze będziemy w stanie nadążyć za technologią i przewidzieć wszystkie możliwe zagrożenia, jakie ona niesie.
Dlatego, w odniesieniu do każdego rodzaju płatności elektronicznych, warto zachowywać zdrowy rozsądek, mieć oczy szeroko otwarte i nie tracić czujności. Autor: Jakub Tomaszewski
Comperia.pl