Etat czy praca zlecona – co jest korzystniejsze?

2011-04-05 17:31:29

Ogół społeczeństwa można z grubsza podzielić na tych, którzy pracują u swego pracodawcy i tych, którzy współpracują z nim. Przyjrzeliśmy się formalnoprawnym podstawom wykonywania pracy. Które z nich są bardziej korzystne z punktu widzenia finansów osobistych?

Co to za umowy?

Umowa o dzieło i umowa zlecenia to dwie najpopularniejsze formy współpracy, jakimi pracodawcy skłonni są wiązać się z pracownikami. Obie zaliczają się do umów cywilnoprawnych, których przedmiotem jest świadczenie pracy. Przymiotnik "cywilnoprawne" wziął się stąd, że umawiające się ze sobą strony przyjmują za regulacje przepisy Kodeksu Cywilnego. Czarno na białym świadczy o tym paragraf, który w standardowej umowie brzmi następująco: "W sprawach nieuregulowanych niniejszą umową zastosowanie mają przepisy Kodeksu Cywilnego”. Zasadnicza różnica między nimi polega na tym, że w umowie zlecenie (zwanej niekiedy umową starannego działania) akcent położony jest na fakt wykonywania pracy, zaś w umowie o dzieło chodzi o określony efekt z podjętych starań.
Ponieważ w jedno lub dwustronicowym dokumencie przyjęło się określać podstawowe kwestie: gdzie, kiedy i między kim a kim jest zawierana umowa, a także do czego zobowiązują się obie strony. Musi być napisane kiedy wykonawca dzieła (względnie zleceniodawca) przystąpi do jego wykonania i kiedy je zda, tudzież na czym ma polegać jego obowiązek. Ponadto musi być mowa o wynagrodzeniu - jego wysokości i terminie zapłaty. Kolejne paragrafy zazwyczaj mówią o zareklamowaniu wadliwego dzieła przez stronę zamawiającą oraz o możliwości (lub jej braku) powierzenia wykonania dzieła (względnie przekazania zlecenia) osobie trzeciej. Na końcu widnieją adnotacje, że "zmiany w umowie wymagają formy pisemnej" oraz że "umowę sporządzono w dwóch jednobrzmiących egzemplarzach, po jednym dla każdej ze stron”.
 
Jakie płyną z nich konsekwencje?
 
Osoby podpisujące takie umowy powinny być świadome konsekwencji z nich wynikających, nie tylko tych prawnych, ale także finansowych. Mówiąc o tych ostatnich mam tu na myśli nie tylko "karę umowną w wysokości tylu to a tylu procent w razie zwłoki za wykonanie dzieła". Współpraca z pracodawcą na ogół pozwala na wynegocjowanie nieco wyższych zarobków netto, ale wykonawcy (zleceniobiorcy) nie podlegają takiej ochronie prawnej, jak osoby zatrudnione na umowę o pracę. Zamawiającemu dzieło lub zlecającemu pracę znacznie jest zwolnić współpracownika, któremu ponadto nie przysługują nadgodziny, nie może też żądać urlopu ani wypłaty chorobowego. Ponieważ za współpracownika nie są odprowadzane składki na ubezpieczenie społeczne i zdrowotne (chociaż można się na umówić na uiszczanie tych drugich), dla pracodawcy jest to znacznie tańsza forma zatrudnienia.
Czemu nazywa się je „śmieciowymi”?
 
Standardowe umowy o pracę skutkują m.in. tym, że relacje na linii pracownik-pracodawca regulowane są przez Kodeks Pracy. Różnicę w porównywanych formach zatrudnienia widać już dobrze po stosowanym nazewnictwie. W związku z tym, w świetle obowiązującego prawa, na pytanie: „czy i gdzie pracujesz?” wykonawca (zleceniobiorca) nie powinien (z formalnego punktu widzenia) odpowiadać twierdząco. Pragnąc być akuratny powinien udzielić odpowiedzi: „Nie pracuję, ale współpracuję z takim to takim podmiotem gospodarczym...". Komuś, kto przez wiele lat jedynie współpracował z firmami, a nie pracował w nich, nie będą przysługiwać świadczenia emerytalne, bowiem okres współpracy nie wlicza się do lat pracy. Współcześnie w sytuacji utrzymywania się wysokiego bezrobocia, w niektórych regionach kraju i sektorach gospodarki pracodawcy nie kwapią się, aby zrekompensować współpracownikom brak tych przywilejów poprzez zapłacenie mu wyższego wynagrodzenia. Toteż przez wielu, takie umowy określane są dziś mianem „śmieciowych”.
 
Wady i zalety takich umów
 
Nie jest to jednak uprawniony epitet, albowiem takie formy umowy mają też swoje zalety. Zakres nadzoru pracodawcy nad takim współpracownikiem jest węższy, przez co obie strony mają więcej swobody. Dzięki temu osoba wykonująca dla kogoś pracę, nie jest podporządkowana takim warunkom, jakie stawia się pracownikom. Współpracownicy nie mają nad sobą szefa, który kazałby im zostawać w robocie po godzinach, a ponadto sposób wykonania dzieła jest pozostawiony uznaniu tego, który przyjął je. Z tym jednak wiąże się pewne, niełatwe do zdefiniowania ryzyko co do jakości dzieła - odpowiedzialność za efekt spoczywa bowiem na przyjmującym zamówienie. Jeżeli dochodzi do roszczeń między stronami, a sprawa trafi do sądu cywilnego, to współpracownika nie dotyczą takie przywileje co do ponoszenia opłat sądowych, na jakie może liczyć pracownik przed sądem pracy. Innymi słowy oznacza to konieczność zapłacenia organom sądowych więcej za możliwość dochodzenia przed nimi swoich roszczeń.
 
Niepewne dochody to większe ryzyko
 
Ale to nie wszystkie konsekwencje takiej formy zatrudnienia dla finansów osobistych. Osoby niepracujące na umowę o pracę, a jedynie współpracujące z pracodawcami są inaczej traktowane przez banki. Owo „inne” traktowanie w większości przypadków jest "mniej korzystne", a czasami wręcz "gorsze". Nie chodzi o to, że pracownik banku (notabene, nie taki ładny i sympatyczny jak ten
z plakatu reklamowego) będzie rzadziej się do nas uśmiechał lub rozmawiał z nami innym, bardziej szorstkim tonem. Wobec takich klientów banki są po prostu ostrożniejsze i mniej chętne do podejmowania ryzyka wynikającego z niepewnego źródła dochodu, jakim są prace zlecone lub te, gdzie liczy się końcowy efekt. Dokładniejsza weryfikacja takich kredytobiorców polega na rozważeniu szeregu dodatkowych kwestii, które nie byłyby roztrząsane w przypadku pracowników zatrudnionych na umowę o pracę. Bankowcy zwracają uwagę na zawód i branżę, w jakiej pracuje taki „współpracownik” (oceniając ich perspektywiczność), na to ile osób (i o jakich dochodach) liczy jego gospodarstwo domowe, a także na to, jakie dochody może ów delikwent generować w przyszłości. Ciekawie podczas takiego „prześwietlania” wyglądają klienci, deklarujący się jako single. Z jednej strony, niedostępne dlań są dopłaty np. w ramach „Rodziny na swoim”, z drugiej zaś – przy niemałych zarobkach – łatwiej jest im wiązać koniec z końcem, bo nie mają nikogo na utrzymaniu. No może poza psem lub kotem, ale na takie pytanie klient nie musi odpowiadać, bo
w 99,9 proc. przypadków nie ma ono miejsca.
 
Mniej wiarygodni w oczach banku 
 
Z mniejszą stabilnością uzyskiwania dochodów i mała gwarancją zatrudnienia związane jest większe ryzyko dla banku, w którego interesie leży bezproblemowe odzyskanie pożyczki. Sztywniejsze wymogi w tym względzie narzuciła instytucjom finansowym wprowadzona niedawno rekomendacja T, która kładzie mocniejszy akcent (choć nie wprost) m.in., na sposób  uzyskiwania dochodu. O ile umowa o pracę na czas nieokreślony jest oceniana jako "najkorzystniejsza", o tyle wniosek, jaki można wyciągnąć z regulacji Komisji Nadzoru Finansowego sprowadza się do stwierdzenia, że osoby uzyskujące dochód w oparciu o umowę zlecenie lub o dzieło, mają mniejsze szanse na jego uzyskanie. Ponadto taki kredyt na ogół musi być dodatkowo zabezpieczony - np. w postaci ubezpieczenia. Podstawą do oszacowania zdolności kredytowej w przypadku osoby zatrudnionej
w oparciu o umowę cywilnoprawną jest kopia potwierdzonego przez urząd skarbowy ostatnio złożonego rocznego zeznania podatkowego oraz aktualnej umowy (o dzieło lub umowy zlecenia),
z której jasno wynika kwota uzyskiwanych dochodów. W niektórych przypadkach pracownik banku może chcieć prześwietlić nasze doświadczenie zawodowe, aby zorientować z czego wynikał
w przeszłości brak regularnego trybu zarobkowania. Pół biedy, jeśli jesteśmy fachowcem w danej dziedzinie, który przyjmuje zlecenia lub wykonuje zamówienia, tak jak pracują specjaliści pracujący
w oparciu o kontrakty. Znacznie gorzej widziane są częste zmiany w naszym CV – sprawiają one, że w oczach banku nasza wiarygodność jako kredytobiorców spada.
 
Próba podsumowania
 
Reasumując, z punktu widzenia instytucji finansowych takich jak banki, współpraca z pracodawca nie jest tak korzystna jak praca u niego. Natomiast z perspektywy finansów osobistych i rozwoju swoich kompetencji zawodowych, podejmowanie się zleceń lub wykonywania dzieł jest korzystne dla ludzi, którzy nie wyobrażają sobie siebie pracujących przez kilkadziesiąt lat w tym miejscu pracy
i wykonujących takie same obowiązki. Wyższe dochody netto jakie można uzyskać dzięki umowom cywilnoprawnym stanowią dodatkowy bodziec do większego samodzielnego inwestowania zarobionych pieniędzy, np. celem zabezpieczenia się na starość. Nie od dziś wiadomo, że skutecznemu indywidualne oszczędzanie i pomnażaniu majątku sprzyja pogłębiona edukacja
i zainteresowanie tematyką ekonomiczną.
Paweł Puchalski
Comperia.pl

 

Ekspert Comperia.pl