Dobry zwyczaj, nie pożyczaj-tak głosi znane polskie przysłowie. I chociaż częściej używa się go w kontekście pożyczania czegoś komuś (ang. "to lend"), to jednak warto zastosować je także w drugą stronę (ang. "to borrow"). A już na pewno nie warto pożyczać pieniędzy od firm, które deklarują, że oferują "szybkie i dogodne usługi, będące alternatywą dla lokalnych banków oraz pożyczek zaciąganych u rodziny i przyjaciół".
Dlaczego nie warto? Bo będziemy zmuszeni oddać znacznie więcej niż pożyczyliśmy. I prawdopodobnie wyjdziemy na tym „interesie” jak Zabłocki na mydle, gdyż korzyści z pożyczki okażą się znacznie mniejsze niż rozłożona na wiele rat strata finansowa. W przyrodzie nic nie ginie - zatem skoro my stracimy, to ktoś inny - w tym przypadku nasi wierzyciele - na tym zyskają. I nie byłoby w tym nic zdrożnego, gdyby ich zysk wyrażony procentowo zamknąłby się w racjonalnym przedziale. Ale rzadko kiedy tak się zdarza.
Co jest celem działalności takich instytucji finansowych? Zapoznajmy się z ich wersją: Amber Kredyt informuje, że jest „niezależną od banku instytucją finansową, oferująca błyskawiczne pożyczki gotówkowe”, która za cel stawia sobie „dostarczenie prostych i dostępnych produktów finansowych”. Z kolei Provident Polska należy do „międzynarodowej grupy finansowej (…), której korzenie sięgają roku 1880”. Jego celem jest „dostarczanie prostych, rzetelnych i dostępnych produktów finansowych.”
Na podstawie tych opisów można by pomyśleć, że mamy do czynienia z tą samą firmą, która działa na rynku pod dwoma różnymi nazwami. Do takich instytucji może zwrócić się niemal każdy, ale są też takie, które wymagają członkostwa. Tym samym sprawiają wrażenie elitarności - mowa o Spółdzielczych Kasach oszczędnościowo-kredytowych, które - co same podkreślają - są „instytucjami samopomocy finansowej, nie nastawionymi na maksymalizację zysku”. Dzięki temu „mają niższe koszty własne”, a to umożliwia im „zapewnienie członkom Kasy źródła pożyczek o umiarkowanym oprocentowaniu”, względnie udzielanie im „atrakcyjniejszych pożyczek”.
Czym jest lichwa?
Najpopularniejsza obecnie encyklopedia internetowa podaje, że lichwa to „forma stosunków kredytowych między wierzycielem a dłużnikiem, polegająca na pobieraniu wygórowanych procentów za pożyczone pieniądze”, jednocześnie dopowiadając, że „w Polsce międzywojennej oprocentowanie pożyczki powyżej 10% określano jako lichwiarstwo.” Innymi słowy chodzi o „pożyczanie pieniędzy na niewspółmiernie wysoki procent”, bądź też - jak podkreśla prof. Tadeusz Tyszka „pobieranieodsetek nadmiernych z wykorzystaniem przymusowej sytuacji dłużnika”.
Od razu pojawia się pytanie: co to są owe „odsetki nadmierne” lub jaki to jest ów „niewspółmiernie wysoki procent”. Według polskiego prawa sprawa jest jasna: każde oprocentowanie przekraczające czterokrotność stopy lombardowej NBP, która aktualnie (od 8 czerwca 2011 r.) wynosi 6 proc. Zatem już 25-procentowe odsetki, należy uznać za współczesny wymiar lichwy.
Współcześni lichwiarze
Powyższy zapis (o wysokości odsetek maksymalnych) znajduje się w ustawie o Ustawa o Kredycie Konsumenckim. Na straży jej przestrzegania stoi Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który zajmuje się głównie wielkimi instytucjami finansowymi takimi jak banki, ale nie przepuszcza też instytucjom para bankowym, które muszą naginać prawo, aby prowadzić swoją - de facto - lichwiarską działalność.
Przed kilkunastoma tygodniami zakończył się (dopiero w pierwszej instancji) proces sądowy, jaki urząd ten wytoczył firmie Provident Polska. Oto, jaki zapadł wyrok: „Sąd podzielił stanowisko Urzędu uznając, że niedozwolone jest niezwracanie części składki ubezpieczeniowej i kosztów obsługi pożyczki w domu w przypadku jej wcześniejszej spłaty.” To między innymi dlatego pożyczkobiorcy muszą płacić takie raty, jak to pokazuje tabelka poniżej:
Z tabeli wynika, że całościowy koszt 500-złotowej pożyczki nawet w SKOK-ach jest większy niż owe 24 procent. W Piaście wynosi on prawie 697 zł, zaś w NIKE około 633 zł. Owe 24 proc. od kwoty 500 zł, to 120 zł. Zatem można uznać, że wszystkie powyższe instytucje parabankowe udzielają lichwiarskich pożyczek.
Skoro bowiem ktoś musi pożyczyć 500 zł na rok czasu, a będzie musiał oddać wierzycielowi przeszło 620 zł, to taką sytuację (z punktu widzenia logiki, a nie regulacji prawnych) można określić mianem lichwy.
Jeśli nie tam, to gdzie?
Jaka jest alternatywa dla podmiotów finansowych nakierowanych na obracanie kapitałem poprzez pożyczanie ludziom niewielkich kwot na stosunkowo wielki procent? Najprostsza odpowiedź brzmi: pożyczajmy gdzie indziej. Od rodziny, znajomych, sąsiadów, zakładu będącego miejscem pracy oraz od banków. Te ostatnie instytucje są skłonne pożyczyć nam 500 zł bez większych kłopotów, aczkolwiek nie obejdzie się bez sprawdzenia naszej osoby w rejestrach osób zadłużonych takich jak
BIK lub KRD.
Jeśli już przejdziemy pozytywną weryfikację, to wówczas możemy liczyć na to, że będziemy musieli zaledwie kilkanaście procent więcej niż pożyczyliśmy. Ile dokładnie? Rzućmy okiem do tabeli, która pokazuje pięć najkorzystniejszych (w momencie tworzenia artykułu) ofert
kredytów gotówkowych dostępnych w bankach działających na terenie Polski.
Warto się zatem dobrze zastanowić, zanim ktoś rzekomo nam „przychylny” zasugeruje nam, abyśmy zadzwonimy do którejś instytucji para bankowych i zgodzili się na wizytę agenta, który „doradzi” nam i „załatwi za nas wszystkie formalności”, a na dodatek pieniążki przyniesie do domu i wręczy je nam z uśmiechem na ustach.
Choćby to była nasza dobra „znajoma”, nie dajmy się zwieść temu uśmiechowi. To między innymi przez niego będziemy musieli oddać znacznie więcej, niż otrzymaliśmy. W końcu w życiu nie ma nic za darmo. Ale żeby tak po prostu zgadzać się na lichwiarski procent od gotówki z dostawą do domu?
Paweł Puchalski
Comperia.pl